Z dziennika czasu zarazy. Początek - Anna Sobolewska

Z dziennika czasu zarazy. Początek

Autorka: Anna Sobolewska

Znajomi zadają zawsze to samo pytanie: jak żyjemy w czasie epidemii? Co robimy na co dzień? I wymyślają różne strategie na czas zarazy. A przecież koronawirus nie respektuje ani podziałów społecznych, ani granic. Wszyscy jedziemy na jednym wózku.

17 marca 2020

Wróciłam ze sklepu jak zawsze z pełnym plecakiem. Kasze, makarony, olej i oliwa, puszki dla kota. Dotąd Tadek chodził na bazar z wózkiem, ale dziś zdecydowaliśmy, że to dla niego zbyt ryzykowne. Tylko ja będę robić zakupy – blisko domu. A zresztą bazar ma być zamknięty.

To już drugi tydzień kwarantanny. Zamknięto szkoły, kawiarnie, restauracje, teatry i wszystkie inne miejsca zgromadzeń na dwa tygodnie. Wydawało się, że to i tak długo, a teraz boimy się, że ten czas może się wydłużyć do lata. Wolę sobie niczego nie wyobrażać, nie planować, nie przewidywać.

Zwykle źródłem nostalgicznych wspomnień były cudowne chwile wakacji, a teraz przedmiotem tęsknoty jest monotonna codzienność sprzed dwóch tygodni! Przedtem niedoceniona i uciążliwa.

Ale to nie znaczy: nie żałować. Żałuję każdego skrawka codzienności – porannego szykowania Celi do warsztatu terapii zajęciowej, pośpiechu w drodze do autobusu, nawet uciążliwego załatwiania spraw w centrum. Z żalem odebrałam telefony o odwołanych wizytach z Celą u ortodonty i w komisji ZUS-u. Byłby to dobry pretekst do jazdy taksówką i spojrzenia na miasto – jak teraz wygląda. Chciałoby się przejść Nowym Światem. Wiem, że to dziecinne i egoistyczne, dlatego staram się nie poddawać stanom lęku czy nostalgii i zachowywać pogodę ducha dla Celi i Tadka.

Okazało się, że lubię zwykłe zakupy. Dla mnie kawiarnie i restauracje były nie tylko przestrzenią spotkań, ale także przyjemnym miejscem pracy – tam poprawiałam prace studenckie i czytałam referaty po lekturze „Gazety Wyborczej” i pism ilustrowanych. Monika powiedziała mi przez telefon: „Płaczę za moimi zajęciami” (plastycznymi i warsztatami z wycinanki żydowskiej). Nikt już nie cierpi z powodu wypalenia zawodowego.

Z dziennika czasu zarazy. Początek

Należałoby zamienić tę przymusową deprywację wrażeń w znaną z jogi czy buddyzmu praktykę uważności – zanurzenia w chwili obecnej. Być „tu i teraz” – bez cofania się w przeszłość i kalkulacji na przyszłość; ze współczuciem dla chorych, ale bez żałowania siebie. Idę teraz do sklepu wolniej, codziennie inną alejką, obserwując oznaki wiosny.

Czy te stany uważności nie mogłyby trwać bez koronawirusa? Praktyki świeckie i religijne nie muszą się różnić, gdy chodzi o przezwyciężenie egocentrycznych przywiązań i roszczeń. Jak radzi czytelnikom „Tygodnika Powszechnego” Piotr Sikora:

„Może więc czas tej epidemii jest – z religijnego punktu widzenia – okresem postu od naszych religijnych przyzwyczajeń i wspólnotowych pobożnych praktyk dających pociechę, a bardziej czasem osobistego duchowego ćwiczenia, w którym leczymy się ze złudzenia, że nasza tożsamość i bezpieczeństwo zależą od opanowania świata, który jest wokół. Ćwiczenie to zapewne niełatwe. Trzeba zmierzyć się z lękiem zamykającym w egocentryzmie, głęboko utrwalonymi schematami myślenia, ociężałością serca” (P. Sikora, Wspólnota leczy, „Tygodnik Powszechny” 22 marca 2020).

Niestety trudność tej duchowej praktyki polega na tym, że nie można się zbliżać do ludzi. Drugi człowiek jest zagrożeniem. W domach jesteśmy razem, solidarni, uważni. Wychodząc – jak najrzadziej – unikamy wszelkiego kontaktu. Na tym polega odpowiedzialna postawa w czasie epidemii – nie narażać innych.

Siostra Małgorzata Chmielewska mówiła o poczuciu solidarności i budowaniu niewidzialnej wspólnoty. Zgadzam się z nią, ale trudno mi to odczuć. Ta pusta przestrzeń między człowiekiem a człowiekiem wywołuje stan depresyjny. Każdy może być nosicielem. Przechodnie na mój widok przyspieszają kroku, a ja co chwila zapominam o zagrożeniu i wydaje mi się, że wszystko jest jak przedtem.

Bardzo trudno o empatię i solidarność bez kontaktu w kraju, gdzie i bez wirusa ludzie się nie uśmiechają i starają się na siebie nie patrzeć w miejscach publicznych. Może dlatego tak łatwo mogliśmy się przystosować do reguł fizycznego dystansu. Obawiam się, że tak zostanie, że ten dystans i nieufność się powiększą. Może nie będzie już podawania rąk i całowania z obejmowaniem na powitanie i „znaku pokoju” w kościołach? A może na odwrót – obcy ludzie zaczną się pozdrawiać?

Znajomi wymyślają różne strategie na czas zarazy. Niektórzy żyją w całkowitym zamknięciu, tylko jedna osoba wychodzi po zakupy; inni wybierają się na długie spacery w okolice, gdzie jest mało ludzi. Zdarzają się osoby lekceważące wszelkie ograniczenia z przekonaniem, że co będzie, to będzie. Brak odpowiedzialności prowadzi do tragedii. Jedna z pierwszych polskich ofiar koronawirusa zataiła podróż do Włoch i – zanim umarła – zaraziła cały szpital i przedszkole. Przed naszym sklepem stoi zwarta grupa młodych z komórkami i piwem.

Z dziennika czasu zarazy. Początek

Większość nie odwiedza się w domach i nie spotyka bez dramatycznej konieczności. Tadek wędruje z kijkami po okolicznych, nieużywanych torach kolejowych. Ja wychodzę z Celą z rzadka, zawsze w rękawiczkach, nie dotykając żadnych klamek ani poręczy (drzwi otwiera się łokciem). Gorzej mają ci w blokach z windą. Robię szybkie zakupy, a Cela czeka na ulicy. A potem idziemy na spacer wokół domu, szukając śladów wiosny. Koło nas przy torach, które pięknie pachną smarem, jest teren bujny i bezludny, jak ze „Stalkera”.

Zdarzają się akty agresji. W aptece jedna pani zaatakowała młodą matkę z dwójką małych dzieci, głośno wywodząc, że dzieci nie mogą przebywać w aptece – takie jest zarządzenie. Matka tłumaczy, że nie ma ich z kim zostawić. Nie może przecież zostawić dzieci na zewnątrz, tak jak ja zostawiam Celę w pobliżu sklepu. Przypadkowy atak kaszlu, związany z wiosenną alergią, może się skończyć agresją słowną i wyrzuceniem z autobusu: „Wypierdalaj z tym kaszlem!”. Przeważa jednak cicha życzliwość na ulicy i pełna ekspresji w sieci.

Małgorzata Rejmer donosi z Albanii, jakie formy przybiera kwarantanna w Tiranie. Godzina policyjna o 18.00 – jak na wojnie. Wolno spacerować po ulicy, ale nie wolno przysiąść na ławce ani na schodkach. Zresztą parki zamknięte. „Dobrowolne uwięzienie” – pisze. My tu mamy skojarzenia z okupacją, a ona przywołuje lata komunizmu, kiedy cała Albania była więzieniem.

Sięgamy z Tadkiem do dzienników pisarzy – do Marii Dąbrowskiej i Zofii Nałkowskiej, które opisały szczegółowo okupacyjną codzienność. Maria Dąbrowska cały dzień walczyła o sprawy bytowe: o jarzyny, kawałek mięsa do zupy, o pocztę, o leki, opał, zapomogę, o pracę na kursach spółdzielczych, a wieczorem – spotkania z przyjaciółmi, pełne intelektualnych wyzwań, przy kieliszku wódki. Podobnie było za naszych czasów, w stanie wojennym. Odpowiedzią na represje władz i uciążliwość życia codziennego było bogate życie towarzyskie.

A my żyjemy osobno, tylko z domownikami. We Francji trzeba mieć dowód oraz zaświadczenie o potrzebie wyjścia do sklepu lub do lekarza. W wielu krajach raczej się nie wychodzi na zewnątrz bez celu, a w niektórych miastach wcale – jak w czasie zarazy w Londynie w XVII wieku. Strażnicy patrolowali ulice. Może i u nas tak będzie.

Rano witamy się z Tadkiem cytatem ze Szczęśliwych dni Becketta: „I znowu cudowny dzień!”. Pamiętamy wspaniałą rolę Mai Komorowskiej. Tadek z początku rzucił się na zapomniane polskie komedie obyczajowe z lat 60., jak Ich dzień powszedni… Jego wzruszały – mnie irytują. Za to oboje doceniliśmy mistrzostwo Wojciecha Hasa w Lalce i w Sanatorium pod Klepsydrą. Siódma pieczęć miała być szczepionką na koronawirusa, ale w tym olśniewającym filmie żadna pociecha metafizyczna nie łagodzi losu Rycerza, który przegrał w szachy ze Śmiercią. Pozostaje tylko wiara w drugiego człowieka, w jego miłosierdzie i akt ofiary, gdy walczy się ze Śmiercią nie o własne życie. Podobnie jak w filmie Fanny i Aleksander Bergman stoi po stronie artystów, kuglarzy, ludzi wolnych, a nie biczowników, którzy katują siebie i innych w imię Boga.

Mistyka i mistyfikacje Anna Sobolewska

W czasie epidemii zawsze panowały teorie spiskowe. Ludzie zagrożeni szukali przyczyny nieszczęścia, której uosobieniem był Obcy – najczęściej urojoną winą obciążano Żydów. W Siódmej pieczęci Bergmana winna jest dziewczyna, która „obcowała cieleśnie z diabłem” i została skazana na spalenie na stosie. Dziś jest lepiej, bo nie tak łatwo jest spalić czarownicę czy zabić Żyda, a równocześnie gorzej, bo wszelkie spiskowe fantazje są powielane i zwielokrotnione w internecie. Od osób praktykujących medytację odbieram takie SMS-y: „Moja wersja jest taka, że Izrael użył broni biologicznej. Jednak ona działa, kiedy ktoś się boi. Jeśli wytwarzamy miłość i medytację, wtedy nie ma wirusa”.

Każdy kraj kreuje innego demiurga zła. Dowiedziałam się, że koronawirus został wyprodukowany przez służby specjalne w Izraelu (nowa wersja starego antysemickiego mitu) albo w Chinach. Chińskim władzom chodzi o panowanie nad światem i upokorzenie Ameryki. W wersji rozpowszechnionej w Iranie wirus został wyprodukowany w Stanach Zjednoczonych. Inni głoszą groźbę promieniowania sieci 5G, które przenika nas wszystkich. Czy to broń biologiczna czy elektroniczna?

Jak donosi Grzegorz Wysocki, „ciocia Gienia już w styczniu dzwoniła, że ma wyginąć 60 procent ludzkości” (por. G. Wysocki, Spirytus schodzi jak woda. Dziennik czasów zarazy, „Rok Dobrego Życia” nr 3, „Gazeta Wyborcza” 21 marca 2020).

Kościół – na odwrót – nie widzi zagrożenia dla wierzących. Sprawdzone remedia to święcona woda, cudowny medalik ojca Rydzyka i obowiązkowy udział w niedzielnej mszy z tradycyjną ustną komunią. „Chrystus nie roznosi zarazków ani wirusów” – ogłasza arcybiskup Andrzej Dzięga. Chrystus nie zaraża, tylko pomnaża. W Korei Południowej jeden wierny zaraził w kościele kilkaset osób. Na tle ciemnoty i arogancji polskiego Kościoła wypowiedzi papieża Franciszka to głos innego Kościoła, nie feudalnego – jak ze średniowiecznych tańców śmierci – ale międzyludzkiego. Papież Franciszek dziękuje tym wszystkim, którzy ratują innych, prosi o współczucie dla cierpiących i zamiast pouczać, poleca piękny tekst Fabia Fazia Wyciągnijmy lekcje z izolacji, uporządkujmy nas samych.

We wszystkich czasopismach pojawiają się artykuły historyków na temat dawnych epidemii, a zwłaszcza dżumy – „czarnej śmierci” z XIV wieku oraz reprodukcje stosownych obrazów, czyli danse macabre. Zaraza zawsze była żywiołem demokratycznym, atakowała wszystkich: od żebraka do papieża. Dziś jest tak samo, wśród zakażonych są osoby wszystkich profesji, wszystkich klas społecznych, także rządzących. Koronawirus nie respektuje ani podziałów społecznych, ani granic. Wszyscy jedziemy na jednym wózku. Boimy się jakiejkolwiek choroby i braku pomocy medycznej. Stopniowo oswajamy się z myślą, że możemy umrzeć.

Z dziennika czasu zarazy. Początek

Znajomi zadają zawsze to samo pytanie: jak żyjemy w czasie epidemii? Co robimy na co dzień? To, co zawsze – piszemy, oglądamy filmy, „odrabiamy zaległości”, ale nie te rozrywkowe, tylko nadal związane z pracą. My piszemy o Mironie Białoszewskim, a Cela o zjawiskach przyrody zaobserwowanych w pobliżu naszego bloku. Rosną tu iglaki różnych gatunków, kwitną forsycje, pojawiły się karmniki dla ptaków i pierwsze kwiaty.

Codziennie dzwonimy do znajomych i wysyłamy dużo maili. Dowiedziałam się od przyjaciół z Sandomierza, że na tamtejszym rynku widać tylko dwie osoby, kobietę i mężczyznę, którzy się „dezynfekują” za pomocą butelki z pobliskich delikatesów. Teraz grozi im za to mandat. Oprócz spożywczych i aptek tylko dwa sklepy są otwarte – erotyczny oraz sklep z bielizną, pani Basi, który dotąd zwykle był zamknięty, bo pani Basia siedziała w kościele albo w kawiarni. Na rynku pojawia się także mężczyzna z kurą i pawiem. Polacy uważają, że paw to zła wróżba, uratowałam jego reputację, mówiąc, że w Indiach paw wróży szczęście, a w buddyzmie tybetańskim jest symbolem nieśmiertelności, bo – podobno – nie szkodzą mu trucizny.

Gazety pełne są dobrych rad psychologów, filozofów, lekarzy i dietetyków na czas zarazy. Wracają szkoły stoików z czasów starożytności i stare maksymy poetów. Można wybrać ćwiczenia oddechowe, medytację jogi lub gimnastykę. Lekarze radzą teraz długo spać, osiem – dziewięć godzin, a jeszcze niedawno zalecali sześć do siedmiu godzin snu. Zawsze aktywni celebryci polecają dobre książki i nadrabianie zaległości filmowych.

Te wszystkie wskazówki dobre były na początku epidemii, teraz wydają się zbyt łatwe. Liczba ofiar powiększa się – z powodu zakażenia albo utraty miejsc pracy. Liczba strat jest bezgraniczna. Trudniej o radę, jak przemienić własną frustrację i lęk we współczucie.

Autorka: Anna Sobolewska

Anna Sobolewska – krytyczka, eseistka i historyk literatury. Od 1974 roku związana z Instytutem Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk, najpierw jako doktorantka, potem adiunkt i profesor w Pracowni Literatury Współczesnej, a obecnie w Pracowni Współczesnej Literatury i Komunikacji Społecznej. Prowadziła zajęcia z filmoznawstwa w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Główne kierunki jej zainteresowań naukowych to literatura i mistyka, zwłaszcza świecka mistyka codzienności poetów i pisarzy XX w., poetyka doświadczeń wewnętrznych, przemiany form narracyjnych w literaturze XX w., literatura i film wobec kultury współczesnej.

Autorka książek: Polska proza psychologiczna 1945–1950 (1979), Mistyka dnia powszedniego. Poetyka doświadczeń wewnętrznych (1992), Maksymalnie udana egzystencja. Szkice o życiu i twórczości Mirona Białoszewskiego (1997), Cela. Odpowiedź na zespół Downa (2002; nominacja do nagrody literackiej Nike 2003), Maski Pana Boga. Szkice o pisarzach i mistykach (2004 – wyróżnienie w Konkursie Literackim Fundacji Kultury), Mapy duchowe współczesności. Co nam zostało z Nowej Ery? (2009), Mistyka i mistyfikacje (2019).